V. Przezycia lat 1945/46 w Miodarach


Pille Hoffmann


Ostatnia noc naszego powrotu po wielkiej ucieczce spedzilismy Ligocie Ksiazecej. Nastepnego dnia: 1 czerwca mielismy dotrzec do naszych Miodar. Bylismy typowa grupa wygnanych powracajaca do domu: jeden mezczyzna, osiem kobiet, sporo dorastajacych i dziesiec dzieci ponizej 14-tu lat. W 12 dni z dwoma konmi i przyczepa pokonalismy okolo 600 km. 19 maja wyszlismy z Jirkow w powiecie Chomutov w Czechach i tego samego wieczoru w ulewnym burzowym deszczu przekroczylismy granice Saksoni, nie zostalismy nawet okradzieni. W Freiburgu moja matka wywalczyla dowód pisany Cyrylica mówiacy o tym, ze koniecznie musimy sie dostac na uprawy wiosenne na Slask. Znaki pisma Cyrylijskiego sprawialy wrazenie cudu.
W Dreznie jako jedyna grupa zostalismy pokierowani przez mosty nad Laba. W Zgorzelcu przejechalismy most awaryjny, potem przez Luban, Zlotoryje, Swierzawe po Strzegom. Tam nasza grupa zostala zarejestrowana, a dokladnie glowa kazdej rodziny, ale pod zrusyfikowanym nazwiskiem. Nasza matka nazywala sie zatem Hildegard
Albrechtowna; Pani Boja: Agnes Josefowna – Nazwisko nie bylo rejestrowane. Cala droga mielismy szczescie: nikt z naszej grupy nie umarl, nikogo nie porwano. Bylismy bardzo wdzieczni.

Pomimo, iz godzinami jechalismy przez spalone Drezno, bylismy ciagle na nowo wstrzasnieci zniszczeniami na ziemi Slaskiej. Jak wygladaly obrabowane domy! Beczki na kiszona kapuste zapelniono odchodami; pierzyny porozcinano i wlano ulepek, pól zjedzone przetwory napelniono moczem. W wszystkich pokojach byly kupy kalu. Nikt nie odwazyl sie isc na pola pogrzebac szczatki trzody, bo tablice informowaly o minach. Chmary much unosily sie z padliny, niejednokrotnie musielismy zwymiotowac, a pomimo glodu nie bylismy w stanie duzo jesc. Kazdego wieczoru otwieralismy kopiec z ziemniakami i gotowalismy przeznaczona na kolejny dzien porcje, która jedlismy potem na szybko zimna w czasie drogi.


W Ligocie Ksiazecej mieszkala jedna z córek naszego sasiada, Pani Hürdler. Jej Podwórko bylo jak cala reszta, zaniedbana, zabrudzona. Ciezkim sercem na to patrzelismy, mielismy nadzieje, ze po prawej stronie Odry bedzie lepiej. Próbowalismy sie pogodzic z myslami o tym, ze tez nasze domy w Miodarach beda w takim stanie jak te, które mijamy. Tej nocy tylko dzieci spaly. O swicie szlismy dalej. Nasze mysli targaly nas miedzy nadzieja a beznadziejnoscia.

Minkowskie wydawalo sie nie byc zniszczonym, ale juz Hessenstein, mala miejscowosc przydrozna bylo calkowicie spalone. W koncu w Zabie znajomi ludzie i dobre wiesci: W Miodarach tetni zycie, tam maja byc wszystkie krowy z okolicy, tam ma byc praca, codziennie Zupa i ochrona przez Rosjan.

Potem przemierzalismy dlugi las miedzy Zaba a Miodarami. Nie moglismy juz wytrzymac, zaczelismy biec i w koncu stalismy na skraju lasu. Oddychalismy glosno i zaczelismy sie smiac i plakac. Wieza koscielna przebijala sie pomiedzy wysokimi Lipami, komin gorzelni byl zachowany wiec i nasze domy zapewne zostaly nienaruszone. Do pierwszego domu mielismy jeszcze pareset metrów. Ta trasa byla jednym wielkim szczesciem. Przy tym domu stal stary Pan Stock i powiedzial nam cos niezrozumialego: Hoffmann jest spalony i Wasner, w ogóle we wsi sie duzo wydarzylo. Nie moglismy w to uwierzyc! Moze chodzi o stodole, próbowalismy sie pocieszyc. Pózniej stalismy przy bramie do naszego podwórka. Rosyjska Wartownia zastawiala wejscie, przez caly plot rozciagal sie ogromny plakat z przeslaniem o zwyciestwie- nasze podwórko stalo sie Centrala Rosyjska. Za wysokimi Lipami widzielismy ruiny naszego domu. Bylismy jak uspieni. Nagle wrzask! Pojawil sie rosyjski Major, podniósl Matke i rzucil ja z calej sily na brame. Krzyczano wokól, ze mamy zostac wywiezieni, potem wszystko zostalo odwolane. Poruszenie wsród Rosjan bylo duze. Rozumielismy tylko jedno slowo , które bylo wypowiadane z wielkim zadowoleniem: Kapitalisci.

Zatrzymalismy sie w domu Pani Klose i tam czekalismy na komendanta, który mial przyjsc jutro. Nasz los byl nam nieznany- byl calkowicie zalezny od humoru i wielkodusznosci Majora. Reszta czlonków naszej grupy przezywala zawody i radosci. Miedzy przedstawicielami Volkssturmu, którzy byli juz na miejscu byl tez Pan Wasner.

Nastepnego dnia zwolano pewien rodzaj apelu. Major okazal sie byc laskawy. Pochwalil wyglad naszej matki, która wygladala jak cyganka: od slonca spalona, wychudzona, stresem zniszczona. Powiedzial, ze w Rosji dostalaby duzo pieniedzy za swoje dzieci. Szczególnie podobalo mu sie imie mojej siostry Käthe: „Katharina jest typowo rosyjskim imieniem!" W koncu rozkazal, ze bedziemy mieszkac w domu Francuzów. Kapitalisci mieli pracowac dla Sowietów.

W domu francuzów, starym budynku na posesji Pana Vogt, mieszkali kiedys francuscy wiezniowie wojenni, dlatego tez w oknach byly kraty. Tylko w trzecim pokoju byla mozliwosc wyjscia, która za pierwsze powiekszylismy. Korpusy lózek, slomiane materace i skrzynie na ciuchy byly poskladane na duzy stos. Mielismy nadzieje znalezc konserwy miedzynarodowego czerwonego krzyza, dary badz inne skarby. Rupiecie warstwily sie nam po same biodra i mielismy caly dzien sporo zajecia z tym. W tym ogromie pracy powstalo cos takiego jak optymizm. Zyjemy i wszystko to zniesiemy. Najpierw zorganizowalismy sobie lózka, które pozostaly jeszcze z przedsiewziecia Barthold. Kazdy z nas mial swoje lózko. Nie bylismy juz uchodzcami, a mieszkancami w naszych Miodarach.

Do Miodar Armia czerwona wciagnela bez Walki. Dopiero potem systematycznie podpalano: poczte, szkole, dom pastora, nasz dom, dom sióstr zakonnych, rzeznika Sämann oraz soltysa. Na Domie Wasnera byl napis „Feuermeldestelle" czyli miejsce zglaszania pozaru – to pachnialo urzedem wiec podpalono ten dom. Nikt nie mógl wytlumaczyc dlaczego zniszczono wszystkie budynki nalezace do rodziny Scheurer. Moze znaleziono zdjecia synów, którzy byli zolnierzami? O szóstej rano czasu Moskiewskiego, czyli o czwartej rano dzwonil dzwon koscielny i wkrótce wszyscy robotnicy zbierali sie na naszym podwórku. Kalfaktorem byl Pan Smorodinzeff, dziwna chlopina, czesto piany, czesto zdenerwowany, wytwór Rosjan.

Franz zajmowal sie owcami, ja wraz z siostrami Käthe i Hilde zajmowalismy sie pasieniem krów. W Miodarach bylo wtedy chyba 500 sztuk bydla. Bydlo bylo po prostu wyganiane w pola, gdzie najchetniej jadlo koniczyne. W poludnie bylo zaganiane do stawu. Od 15.00 do 18.00 bylo drugi raz wyganiane na pola. Panowalo duze wzburzenie, czesto cielily sie jalówki i nie wiedzielismy jak sobie z tym poradzic. Pewnego razu brakowalo 18 krów, czulismy sie juz zastrzeleni. W ten znalazlo sie inne stado gdzie bylo o 18 sztuk za duzo i moglismy odetchnac z ulga. W pierwszych dniach wysprzatane wszystkie kopce kartoflane, a ziemniaki posadzono tylko na jednym polu. Cala reszta zostala w gorzelni przerobiona na spirytus. Powoli do kazdej rodziny trafiala butla spirytusu i w mgnieniu oka pozbylismy sie wszy. To bylo duzym pocieszeniem. Na terenie wsi Miodary byly tylko 3 uprawy ziemniaków: pola przy posesjach Ludwig, Scheurer i Richter-Marthel. Ziemniaki, które posadzono w czerwcu mogly byc uzyte tylko jako karma dla bydla. Na przelomie czerwca i lipca 1945 mozna bylo jeszcze stosunkowo dobrze zyc. Mielismy czysta, zdrowa wode, w kazdej piwnicy byly ziemniaki, w ogródkach byl chrzan, szczypior i lubczyk. W niektórych piwnicach byl nawet wegiel. Zdarzalo sie, ze nawet beczka z kapusta nie zostala zabrudzona. Wyksztalcono czuly zmysl do poszukiwania pozywienia i rzeczy codziennego uzytku. Znajdowalismy wanny, Garki i wiadra. Z ruiny naszego domu wykopalismy talerze, które przetrwaly pozar. Nawet maszynka do mielenia miesa, która mama nagle wyciagnela byla jeszcze do uzytku.

W Dominuim Biestrzykowice odkryto wyslodki buraczane i sól dla bydla-drogocennosci. Z magazynu pracowniczego w Sandvorwerk-dzielnicy Biestrzykowic przywiezlismy taborety, stoly, szafki, drelichy jak równiez szaro zielone plaszcze, które jednak musielismy znowu oddac. Robilem wyjazdy do Dachsberg, Rogelmühle i Hubertus i zawsze cos przywozilem. Na polach dorastalo zyto- mielismy nadzieje ze nawet bez ziemniaków damy rade przetrwac zime. W miedzyczasie zycie musialo sie znormalizowac! Ten czas mógl byc tylko okresem przejsciowym. Bylismy pelni sily zycia, pelni optymizmu i nadziei. Do wsi powracaly grupy „uchodzców• miedzy nimi tez nasi kochani sasiedzi Ott, którzy zastali swój dom zajety, równiez Simoski, Wenzel, Menzel, Kornau, Jäschke, Mönch oraz gospodarz Vogt. Wszyscy byli goraco witani. Kazdy nie byl tylko sasiadem, ale sila która bedzie sie bronila przed rusyfikacja i polonizacja. Wiekszosc osadników mialo juz podobne doswiadczenia z 1919roku w Prusach zachodnich. Nie mozna bylo pod zadnym pozorem siac paniki. Pan Mönch powiedzial, ze za piec lat bedziemy sie z tego wszystkiego smiali, tez pani Wasner wiedziala jak pocieszac: „Stary Bóg jeszcze zyje!"

W polowie czerwca poszedlem z matka do Namyslowa. Spalona ruina strazy granicznej sprawiala ze przewidywalismy najgorsze- tak tez bylo. Pomimo tego, ze zniszczenie bylo wieksze niz przypuszczalismy te odwiedziny napelnialy nas nadzieja, bo tu panowal ten sam optymizm, uczucie tego, ze sie nie damy! Pani Toebe w spodniach i blaskiem w oczach, Liesel Peter zamiatajaca ulice, Starszy wykladowca Pickert jako pracownik u Rosjan- to bylo niepojete, to musial byc tylko okres przejsciowy!

Wkrótce jednak zauwazylismy, ze wszystko zaczelo sie dziwnie zmieniac, nie tak jak bysmy tego chcieli. Ploty zaczely znikac, róznica miedzy moje a twoje zacierala sie, az zanikla. Oczywiscie, sztachety stanowily swietny opal, ale ich usuniecie mialo ogromne znaczenie. Przestano uzywac drogi na rzecz wydeptanych sniezek przez ogrody. W wysokim zielu bylo sie niewidzialnym, mozna bylo sie skryc kiedy bylo trzeba- to stalo sie zyciowym celem. Z uwagi na to, ze praktycznie caly dzien bylismy zajeci organizowaniem artykulów spozywczych, przed i w czasie pracy jak tez po pracy, bardzo wazna byla mozliwosc szybkiego znikania.

Kobiety zajmujace sie dojeniem krów mialy miedzy piersiami butelki, które sprytnie napelnialy podczas dojenia. Od wewnetrznej strony spódnic wszyto wieksze i mniejsze kieszenie. Rekawy napelnione ziemniakami zawiazywano i w ten sposób zanoszono do domu.

Jeszcze byl srodek lata. Porzeczki dawaly spore plony, szczególnie na posesji Scheurer za sciana. Nawet nasza matka powoli stawala sie dobra organizatorka. Ukradla na oczach strazników kure z naszego ogródka. Kury byly juz w polowie zdziczale, noca skakaly po krzewach Bzu. Pewnego razu moja mama odkryla suszone warzywa w remizie strazackiej, biegla z poszwa na poduszke zeby pozbierac swoje drogocenne znalezisko, w drodze powrotnej spotkala Majora. Przeszukal poduszke i splunal z pogarda, ze takie cos jemy. Raz przyszedl do naszej chaty francuzów. Robilismy akurat kluski slaskie, wszyscy byli zajeci. Siedem osób w pelni pracy. Stal w drzwiach, patrzal, gapil sie i powiedzial „Fabryka!•

Ten rosyjski Major byl glównym tematem rozmów w tych tygodniach. Byl, krepy, szeroki, rzeski. Kochal swoja wladze. Jezdzil motorem przez wies, przy czym nosil trampki, skarpetki i kapielówki, rekawiczki, gogle i siatke na wlosy. Nikt nie smial sie na jego widok. Ale nawet na warunki panujace latem 1945 bylo to za duzo, czasem mial dobry nastrój, który jednak szybko przechodzil w czarny humor. Lubil wykorzystywac swoja wladze, kiedy zostal przeniesiony pod Olesnice, mówiono, ze zostal przeniesiony za kare.

Do konca czasów rosyjskich, czyli do konca Lipca 1945. Moglismy piec chleb. Poczatkowo gotowalismy zupe u Kietzmann, potem tez u nas na podwórku. Kiedy jakas krowa byla na wykonczeniu mielismy czasem mieso, ale pod koniec Lipca bydlo zostalo w wielkim stadzie wyprowadzone. My, którzy sie caly czas bydlem zajmowalismy mielismy isc ze stadem, az do Zaby, ale kiedy dotarlismy do polany lesnej pod Zaba, okazalo sie ze mamy isc az do Rosji. Sytuacja byla beznadziejna. Pod wieczór wszyscy ucieklismy, strzelano za nami. Schowalismy sie w kukurydzy i w srodku nocy wrócilismy do domu.


Przy wyjsciu Rosjan przyjechal •ludzki pociag towarowy• kilkaset Rosjan przybylo wózkami, czy innymi pojazdami i zabrali cale zboze i wszystkie inne zapasy. W nocy nasze podwórze stalo sie jak scena z Azji. Palily sie ogniska, fasolki sie gotowaly, niepokój i migocace plomienie. I ciagle monotonne dzwieki: Piszczalki organów w kosciele ewangelickim zostaly calkowicie wylamane i grano na nich. Nastepnego poranka ruszyli w droge i pomimo tego, ze kazdy zabral tylko okolo 25kg, sprawiali wrazenie szaranczy bo przeciez bylo ich setki. Nie pozostalo nic. Po wyjsciu Rosjan, wies zaczela sie calkowicie zapelniac Polakami. Tylko czesc pochodzila z Rusi i Galicji, glównie pochodzili z wczesniejszych regionów przygranicznych z okolic Czestochowy i Lodzi. Najbardziej znana Polka wprowadzila sie do domu Ludwig, pochodzila z Warszawy i byla ogólnie nazywana przez reszte mieszkanców wsi Warszawianka. Najbardziej mili Polacy mieszkali na posesji panstwa Ott, a najgorsi na posesji Heiduck.

Istna plaga stala sie holota bezdomnych którzy furmankami jechali od wsi do wsi i kradli. Byli przebiegli i bez skrupulów. Pojawiali sie i znikali zanim Polska milicja mogla cokolwiek zrobic. Milicja mieszkala najpierw w domu Jäschke, pózniej przeniosla sie do domu Koschig. Tam na granicy miedzy Miodarami a Biestrzykowicami miala dobry oglad na okolice.

Z powodu ogólnego niebezpieczenstwa stawiano na noc warte skladajaca sie dwóch Polaków i jednego Niemca. W lasach byli Partyzanci, którzy raz znalezli sie u rodziny Simossek w miejscowosci Zielony Las. Z reguly byli oni do Niemców przyjaznie nastawieni (byla to mieszanka Ukrainów, Polaków, Lotewskiego SS i bylych czlonków Wermachtu).

Zaczely sie zniwa i w centrum uwagi znajdowaly sie Biestrzykowice. W wielkim Dominium byl tylko jeden zbiedzily kon. Tak wiec ogromne uprawy byly zniwowane tylko za pomoca sily ludzkiej. Wszystko bylo recznie wiazane, Kobiety ciagly wozy, a mezczyzni pchali kola. Robiono stosy slomy, szczególnie w Koloniach Biestrzykowic: Sandvorwerk i Rogelmühle. Zniwa trwaly wiele tygodni, jeszcze pózna jesienia skladalismy zyto. Snopy sie juz poprzewracaly, a ziarna mialy juz pedy dlugosci palca.

Pomimo ciezkiej pracy bylismy pelni otuchy. Komentarze Pani Hübner wypowiadane jej piskliwym glosem, budzily salwy smiechu. W tym czasie pracowalismy, az do wycieczenia. W czasie zniw w domu Schneider gotowano codziennie zupe dla wszystkich, równiez rodzin osób pracujacych przy zbiorach. Codziennie byla przygotowana tez odrobina chleba dla pracujacych.

Symptomów niedozywienia zauwazylismy coraz wiecej niz zwykle, najlepszym na bable byla Babka Lancetowa, która przez noc wyciagala rope z pecherzy. Z koncem sierpnia 1945 zaczely sie choroby z rodziny tyfusowatych. Pani gospodarz Vogt, wyjatkowo mila i ciepla kobieta umarla w ciagu trzech dni. Moja siostra Käthe i mój brat musieli sie polozyc do lózka, mnie odeslano z pracy. W strachu moja matka pobiegla do Namyslowa po pomoc lekarska. Powiedziano jej „Pani dzieci moga umrzec!• Znalezlismy domowy poradnik zdrowotny nastawiony na leczenie woda. Robilismy polewania i oklady zasadowe. Potem pozostala trójka rodzenstwa musiala sie polozyc, tak w jednym domu bylo juz piec osób ciezko chorych. Wraz z matka czulismy sie zalosnie, przez ciagla biegunke oslabieni, ale ciagle jeszcze moglismy chodzic.

Choroba przebiegala u kazdego inaczej. Käthe byla psychicznie cala zamotana, Bärbel miala chyba przetoke jelitowa, krzyczala z bólu, Ernst mial skurcze a potem epizody paralizu. Hilde lezala tylko spokojnie i spala, az odkrylismy w jej gardle niebezpieczny nalot, który jak mówil nasz poradnik wystepowal w Durze. Tu mogla pomóc tylko szybka decyzja. Szczotke do zebów zamoczylismy w spirytusie i zdrapywalismy nalot. To byl okropny zabieg stosowany u koni, ale moze wlasnie tym uratowalismy jej zycie.

We wsi najczesciej najlepiej zbudowane kobiety byly wyjatkowo ciezko chore. Panie: Boja, Biewald zdawaly sie byc tylko cieniem siebie po przebytej chorobie. Else Mönch zlapala dodatkowo jeszcze rózyczke. Nasza sasiadka Pani Simoski umarla, kobieta byla cicha, odwazna i pracowita byla matka Hildy i Hanny Binder jak tez Marthel Simoski. W ich gospodarstwie umarla tez mloda Polka. W Charlottenau umarli: Pan Szuppa wraz z dwójka dzieci. Poniewaz matka wraz z starszym rodzenstwem równiez lezeli chorzy, osmio i dziesiecioletnie dzieci zawiezli Ojca i rodzenstwo wózkiem na cmentarz.


Dlatego, ze nie moglismy pracowac, nie bylo tez co jesc. Na zmiane chodzilismy z matka na jezyny. Wydawalo nam sie, ze sa bardzo zdrowe. Kazdego ranka Pan Skorzus albo Pani Boja z drogi pytali jak sie czujemy. Potem zostawiali kawalek chleba pod brama.

W tym czasie zylismy glównie z grzybów. Nie tylko szlachetnych ale tez róznych innych. Ci, którzy wyzdrowieli jedli ogromne ilosci. Gotowalismy ziarna i mielilismy je w maszynce do miesa, do codziennej zupy zawsze jedna osoba obslugiwala mlynek do kawy i mielila skladniki na zupe. Sruta i ziemniaki byly naszym codziennym pozywieniem. Wszyscy byli nabrzmiali, ale slabi.


Pewnego razu przyszla po mnie Hanne. Miedzy Smarchowicami wielkimi a Ziemielowicami mialo byc pole Rabarbaru. Znalezlismy je i przywiezlismy caly wózek rabarbaru do domu.
Bylismy zadowoleni, ze moglismy polac grzyby kwasnym Rabarbarem i mielismy salatke grzybowa. Codziennie zbieralismy caly worek ziól leczniczych: krwawnik, skrzyp polny, liscie jezyn, kwiaty wrzosu, biala koniczyne i wiele innych. Przez Zime pilismy herbate z tych ziól, chodzilo o to, zeby utrzymac gospodarke wodna ciala. Jablka i inne owoce zostaly przez Polaków póldojrzale zerwane razem z galazkami. Pewnej nocy pojawili sie Polacy z Bakowic i wyplundrowali kartoflisko na polu Ludwig, które Warszawianka sobie przywlaszczyla.

Tej jesieni zbieralismy koszami owoce dzikiego bzu, byly one zródlem witamin i zróznicowaniem w naszym jadlospisie. Robilismy tez zaczyn, z którego potem robilismy zupe tak zwana Schuursuppe. Przepisy starszych pan, które nie przewidywaly wielu skladników bardzo pomagaly nam przetrwac.

W koncu moglismy znów pracowac. Przez tydzien mialem nawet specjalne zajecie: porzadkowalem biblioteke Pana von Garnier, wlasciciela Biestrzykowic. Zaraz po tym zostala wywieziona do Warszawy. Uczylismy sie poslugiwac cepem, jednak za niedlugo uwazano ta prace juz za nierentowna. Pózniej mlócilismy stosy slomy, to bylo chyba w Listopadzie. W dolnych warstwach roilo sie od myszy! W tym roku zyly tysiace myszy w zaniedbanych polach, wraz z nimi rozmnozyly sie tez ptaki drapiezne. Tam gdzie kiedys krazyl jeden Jastrzab, teraz krazy od osmiu do dwunastu orlów, i wiele jastrzebi. Tez w budynku Francuzów roily sie myszy, które robily sie coraz bardziej bezczelne. Pozyczono nam pulapke na myszy i w jedna noc mój brat zlapal ich, az dziewietnascie. Plaga much ustawala wraz z pierwszymi przymrozkami. W domu Francuzów z zbutwialymi i zawilgoconymi scianami nie moglismy przetrwac zimy. Naszej matce udalo sie uzyskac, ze mozemy sie przeprowadzic do mieszkania pracowniczego na naszym podwórku do mieszkania Biewald. Rozciagniety budynek z trzema mieszkaniami, obora, garazem i komórka mial poczatkowo równiez byc spalony. W mieszkaniu Biewald zostal rozniecony ogien, który jednak sie nie rozprzestrzenil. Po tym jak kilkakrotnie bielilismy sciany, byly one zólte, ale pachnialo zdrowo i nie bylo czuc czynników chorobotwórczych jak w zagrzybialym domu i w dodatku bylismy znowu na naszym podwórku, czulismy sie od razu wolniej. To byl srodek Listopada 1945.

Tej póznej jesieni zaprzestaly powroty Niemieckich Zolnierzy i Cywilów, coraz czesciej slyszelismy, ze znajomi poszli „na zachód•. Ciezka Zima w roku 1945 zmusila nas do tego, zeby miec tylko jeden cel przed oczami: przezycie- wiosna wszystko bedzie latwiejsze.

Od 7-go Grudnia przez 3 dni trwaly okropne burze sniezne i straszne zamiecie. Pracowalismy w Sandvorwerk. Jeszcze dobrze pamietam jak szlismy przez snieg, zgarbieni i zmarznieci. Juz dawno nie mialem skurzanych butów ani skarpet, nosilem drewniane buty, onuce i zielone spodnie Rosyjskich wiezniów wojennych. Niektóre Kobiety rozrywaly worki cukrowe w których wpleciona byla nic welniana, z której na drutach robily kurtki. Juz o 16.00 konczylismy prace, wracalismy po zmroku. Nie mielismy jeszcze elektrycznosci, tlila sie tylko lampka olejowa. Juz o 18.00 lezelismy w lózku, to lezenie godzinami w lózku dlugimi nocami pozwolilo nam zachowac duzo sil.

Mój brat Franz pracowal z Rudim Jäschke i Herbertem Kornau w lesie. Nie tylko przynosil codziennie drzewo, ale tez zarabial pierwsze zlotówki: moglismy kupic zapalki, sól, olej i szare mydlo. Postawiono w naszej stajni 10 zrebiat poniewaz na naszym strychu byly jeszcze spore zapasy siana. Zostalem strózem nocnym. My Niemcy musielismy pilnowac zrebiat nalezacych do Polaków, zeby ich Ruscy nie rozkradli i nie przehandlowali. Moje sluzby byly albo od popoludnia do pólnocy, albo od pólnocy do rana do 8.00. Reszta dnia byla wolna. To byla dobra rzecz, rozszerzylem moje obchody, az do Dabrowy i znalazlem pole z resztkami kapusty pastewnej. Mój brat dobil postrzelona sarne , jedlismy ja ale bylismy szczesliwi jak juz sie skonczyla i zaden Polak nas nie nakryl na tym. Na swieta zaskoczylem moja rodzine, skrzynka wegla i torba kapusty pastewnej. Bylismy szczesliwi, smialismy sie i spiewalismy- to byly wesole swieta. W swieta wszyscy wzielismy sie w garsc, ale za to Sylwester byl ciezkim czasem, pelnym zmartwien.

10 stycznia w urodziny Hildy, nagle rozniósl sie glosny wrzask. Wszyscy sie obejmowali, plakano, machano sobie i krzyczano do siebie: Amerykanin jest w Namyslowie-nasze cierpienie sie konczy i nagle wszedzie znajdowala sie jakas schowana butelka spirytusu i w calym tym zamieszaniu bardzo szybko bylismy pijani. Tyle znieslismy i myslelismy ze zostalo nam to wynagrodzone, przez jedna noc mielismy wielkie plany. Otrzezwienie na drugi dzien bylo okropne. Polacy pozwolili sobie z nas zazartowac.

Pod koniec stycznia nie mielismy juz ziemniaków, wiec nasza matka poszla do cieszacej sie zla slawa Warszawianki. Dwa razy sie nie zgodzila sprzedac nam ziemniaków, ale wieczorem maz Warszawianki-szef, poslal nam dwa worki po 50kilogramów ziemniaków, nawet nie wzial za nie pieniedzy. W zamian za to mialem caly marzec pracowac w ich gospodarstwie. Ten marzec byl na poczatku tak jak i w ostatnich dniach miesiaca sloneczny i cieply. Dawalo nam to duzo nadziei. Pojawily sie pierwsze Krwawniki, podagryczniki, pokrzywy i dawaly nam do zrozumienia, ze mamy znowu skad czerpac witaminy których bylo tak malo zima. Pierwszego kwietnia na nowo rozplanowano prace. Miodary jako miejsce pracy dla Niemców przestalo byc atrakcyjne. Wszystko koncentrowalo sie w Biestrzykowicach. Uruchomiono ogrodnictwo i rozpoczeto uprawe setek krzaków pomidorów, wszystko sprawialo wrazenie prawdziwego porzadku, nawet mielismy dostawac zlotówki w zamian za prace.
Miedzy Niemcami rozlegl sie ogromny niepokój Wachmistrz Juppe, przeciwnik Nazistów, prawy Katolik i sprawiedliwy mezczyzna zostal aresztowany i umarl. Pan Simossek tez zostal aresztowany, ale szybko wrócil. Na temat swoich przezyc milczal. To byly dwa oczywiste przypadki denuncjacji. Kto mial byc nastepny?

W miedzyczasie mielismy juz prad. Dowiedzielismy sie o Poczdamie i wysiedleniu które rozpoczynalo sie w Karkonoszach i okolicach Wroclawia. Poczatkiem Maja w niedziele w lesie pod Zaba odbylo sie polowanie z nagonka. Niemcy z Minkowskiego, Smarchowic, Ziemielowic, Zaby, Biestrzykowic i Miodar zostali przywiezieni ciezarówkami jako naganiacze. Zbiorówka w Maju! Z Namyslowa przyjechali eleganccy Polacy, mysliwi niedzielni. Ponad setka naganiaczy przeczesywala lasy. Dziki, Sarny, Jelenie zostaly wygnane ale przez caly dzien ustrzelono tylko jednego lisa. Po raz pierwszy znalezlismy kilka zwierzat powieszonych w wnykach. Popoludniu zniklismy wszyscy w pobocznych krzakach, kazdy wrócil z reka pelna Marzanki Wodnej bo w koncu cos trzeba bylo miec z tego dnia.

Wlasnie takie bezsensowne dzialania jak zbiorówki w maju kladly nacisk na stwierdzenie, ze na terenie, który do nas nalezy nie powinno sie tak zachowywac. Wykorzystaja i zniszcza wszystko, a potem odejda. Dlatego tez myslelismy, ze to Polacy jesienia niedojrzale owoce zrywali razem z galeziami. Powoli jednak podchodzilismy do tego sceptycznie.

10 Maja zostalismy ostrzezeni: Franz i ja bylismy na czarnej liscie. Nasza ostatnia rezerwe, platynowy naszyjnik oddalismy w Namyslowie w zastaw. 18 Maja opuscilismy Miodary. Franz i ja pieszo poszlismy do Weglinca. Mama z Ernstem i dziewczynami jechaly pociagiem. Obie nasze grupy byly 4 dni w drodze. Z Weglinca pojechalismy transportem do Dolnej Saksoni.